
Witam,
dzisiaj o czymś, co najebało mi w głowie, o czymś, co stanowi o całkiem sporym kawałku mojej muzycznej świadomości, wrażliwości i chuj wie, czego tam jeszcze.
IAMX. Nie odpuszczę sobie osobistych konotacji (tak jak Ty przy The Decemberists). Pierwszy raz z pierwszą płyta i z przecudownym ‘Mercy’ przeżyłam dzięki Piotrowi Stelmachowi i audycji Pastelowy Świat Rocka (wcześniej znałam tylko Sneaker Pimps, które do dziś jest gdzieś tam w moim Top10). Wpadłam. Totalnie i na zawsze.
Potem była druga płyta. W prezencie od kogoś bardzo ważnego. Rozpakowana przy lodach w galerii. Rozrywałam tą cholerną folię jak dzieci rozrywają opakowania od prezentów na komunię.
Electronic. Synthpop. Electroclash. Alternative. Szufladkujcie sobie jak chcecie obie płyty. Mam to w dupie. Dla mnie to po prostu piękne melodie, ze świetnymi tekstami, ogromnymi emocjami i milionami wspomnień w głowie. A najlepszym dowodem na to, że to działa był koncert na OFF-Festival w roku 2006. Prowadzili mnie za rączkę nieprzytomną na pole namiotowe. To było lepsze niż seks. Zgodzisz się ze mną, prawda?
I teraz w 2009 czas na trzecią płytę. Wróciło mnóstwo wspomnień już na samą myśl o nowym materiale. Po przesłuchaniu, no cóż… Usiadłam przy kompie i się rozryczałam. Ja chcę moje emocje, moje orgazmy, moje uśmiechy, moje tripy, wszystko moje iamxowe z powrotem. A tu co? Pusto. Bardzo wtórnie niestety… Sama nie wierzę, że to mówię.
Okładka odbiega od poprzedniego konceptu. Nie ma już ludzkich twarzy. Jest za to grafika. Jak dla mnie całkiem w porządku, bardzo prosta. Motyw łatwy do zapamiętania.
Muzycznie? Mam wrażenie, że era ‘swing your dancing shoes off’ skończyła się bezpowrotnie.
Otwierający ‘Nature of Inviting’ daje radę. Niski, wyraźny bas i piskliwy głos Cornera, zawsze lubiłam to połączenie.
Tytułowy ‘Kingdom of Welcome Addiction’ to zżyna z ‘President’ z drugiej płyty. Totalna zżyna. Strasznie drażniąc wydźwięk. Przyciszyłam po minucie słuchania.
‘Tear Garden’. Patrz wyżej.
‘My Secret Friend’. Patrz wyżej. Dodam tylko fakt, że to w duecie z Imogen Heap.
‘An I for An I’. Powtórka z otwierającego kawałka. Tak strasznie podobne do siebie… Wtórne (to moje ulubione słowo ostatnio).
‘I Am Terrified’. To drugi kawałek, który mi się podoba. W którym w refrenie słychać emocje, w którym jest życie. Bardzo prosta melodia i tekst. Trafił do mnie po raz pierwszy od początku płyty.
‘Think of England’. Pierwszy legalnie dostępny kawałek z tej płyty. Jako jedyny przypierdala i nadaje się na parkiet.
W ‘The Stupid, The Proud’ Corner rozprawia się – jak sam przyznaje w jednym z wywiadów – z aspektem religijnym w swoim życiu. Akustycznie, trochę inaczej niż na całości albumu. Wkurwiające są te dzwoneczki strasznie.
‘You Can Be Happy’ na początku skojarzyło mi się z moim ukochanym ‘Spit it out’. Tylko na początku. Potem już tylko irytuje.
‘The Great Shipwreck of Life’. Nuda.
‘Running’. Popularny motyw dla tytułów piosenek ostatnio. Najpierw Ladyhawke, potem YYY. Teraz na zamknięcie albumu Corner. Wszyscy od czegoś spierdalają. A nasz szanowny Krzysztof do nowej dupy Janine. Ktoś mu powinien wpierdolić za Sue.
I koniec. Bardzo to smutne. Posłucham sobie ‘Kiss and swallow’ na otarcie łez.
Nie lubię tej płyty. Do tak wielkich poświęceń nie jestem zdolna.
Stella_crying_over_the_end_of_IAMX
Boy vs. Girl
Elo,
no to tym razem mnie przyszło być rozsądnym i chłodnym w ocenianiu płyty, chociaż i u mnie nie jest to wcale takie łatwe. IAMX poznałem gdzieś w okolicach pierwszej płyty, w ogóle nie kojarzyłem Sneaker Pimps wcześniej. Długo, długo słuchałem tylko tytułowego kawałka, uważając, że reszta jest taka jakaś... (zresztą co zabawne, to samo miałem z moim obecnie ukochanym bloodsportem, zanim posłuchałem tej płyty w całości, katowałem otwierające ją Kiro TV). Aż pewnego dnia, w jakimś tam autobusie jadącym przez wsie i lasy włączyłem sobie K+S na słuchawkach, i odpadłem. Kurwa, no co by nie mówić to „różowy” jest zajebsity. To taka ładnie utkana płyta była, wszystkie te kawałeczki tam się splatały w jeden, bardzo śliczny obrazek.
Takie „Mercy”, „I like pretending”, „Simple girl” to były miażdżące kawałki. Jak się je włączyło w odpowiednich warunkach, to o jaaaa, no dobre były no.
Potem było „The Alternative” które było fajne, ale sprawiało wrażenie takiej zbieraniny kawałków pod imprezę, plus kilka ballad wsadzonych w miejsca w których niekoniecznie powinny się znajdować. Piosenki z „żółtego” sprawdzały się za to wyśmienicie na koncertach. Akurat zdarzyło mi się być na trzech (off – pierwsze spotkanie zrobiło wrażenie, trójka – śliczny kocnert, stałem sobie w pierwszym rzędzie, zagrali Mercy i w ogóle, było bardzo ładnie, a co do ostatniego kocnertu w Proximie to ja może nie bedę nic mówił bo pamiętam raczej hmmm.. emocje, o ;))
„Bring me back a dog” czy „Negative sex” to były sprawdzone napierdalacze, które charakteru odpowiedniego nabierały właśnie w wykonaniach live.
W okresie pomiędzy „Alternative” a nowym albumem zakolegowałem się bliżej ze Sneaker Pimps co było bardzo dobrym posunięciem, bo:
a) poznałem Cornera od drugiej strony, jako członka normalnego bandu
b) posłuchałem w końcu tego jebanego „Bloodsportu” (co śmieszne – też było to w pksie, tym razem nocnym) który z miejsca wskoczył do mojego top 10. Jak ktoś nie zna to polecam – mało innych płyt ma naraz taki stopień zakręcenia, jakiegoś przekazu, tajemniczości i łatwości słuchania w każdych warunkach naraz.
W bardzo smutnym październiku 2008, Chris zapowiedział w końcu 3cią płytę, którą pilotował „Think of England”, który mnie osobiście napawał sporym optymizmem. W zasadzie to bardzo mi się podobał, i nieraz lądował na repeacie. Inna sprawa, że moje jakiekolwiek oceny z tego okresu należy wziąć w duuuży nawias, no ale niech będzie. W Proximie też grali już sporo z „Kingdom of Welcome Addiction” ale jak już mówiłem, nie mnie to pamiętać.
Ale płyta w końcu jest.
I jest chujowa. Tarał! Niestety panie Corner, każdy się kiedyś kończy (chociaż kilka wyjątków się znajdzie, to tak z kronikarskiego obowiązku).
I tak dawałeś pan radę ponad dekadę, można więc wybaczyć pierwszą tak naprawdę słabą płytę.
Zaczyna się od „Nature of Inviting”. No i jak sama Stello droga mówisz, połączenie znane i lubiane, ale w tym wypadku coś już tu śmierdzi. Pierwsze wrażenie to „tia, to już było”. Poza tym (mając w pamięci „Think of England”) jasne staje się, jakie ta płyta będzie miała brzmienie. Za bardzo odpustowe. O ile w singlu mi się to podobało, bo liczyłem, że dużo będzie innych rzeczy, to w trakcie openera płyty zapala się żarówka – „o nie, ta płyta jest tak wyprodukowana”.
Potem jest już tylko gorzej.
Kawałek tytułowy i „Tear Garden” brzmią jak jakieś podrasowane b-side'y z „żółtego”. Ni to efektowne, ni to orginale. Takie jakieś smęty które na dodatek męczą. Zapomnieć.
Numer cztery („My Secret Friend”) zasługuje na osobny akapit, ze względu na swoją absolutną chujowość. Jezu, co to ma być. Już od tego wejścia na samych głosach człowiekowi się niedobrze robi. Im dalej w las tym geściej i ciemniej i nudniej i gorzej i w ogóle. Do tego muszę dodać, że pseudonim artystyczny pani co tu śpiewa mnie wybitnie wkurwia. Naprawdę, mam tak, że czasami mi się to przypomina i potem przez godzinę pomstuję niewybrednie w myślach na Imogen Heap (sic!).
„An I For An I” coś tam, coś tam w sobie ma, ale na pewno nie porywa. „I Am Terrified” które tak ci się podoba, mnie niestety zmęczyło. Często na tej płycie występuje wkurwiający motyw na bębnach z tym nabijaniem rytmu na 2 (na pewno to Stello zauważyłaś!), a tutaj to już w ogóle Krzyś przegiął pałkę trochę.
„Think of England” jak mówiłem już, daje radę całkiem nieźle, i wyróżnia się zdecydowanie na plus, tak jak następna piosenka na płycie czyli „The Stupid, The Proud”, które Tobie do gustu nie przydało. A jak dla mnie to jedyny kawałek, który pokazuje, że Corner coś w zanadzrzu jeszcze ma. Bardzo łądny, kameralny, z akustyczną gitarą i lekko cykającym hi-hatem, naprawdę urzeka. To tylko utwierdza w przekonaniu, że zamiast trzeciej płyty IAMX, powinna być pierwsza płyta Siblings, czyli nigdy nie dokończonego akustycznego projektu z Sue. No ale Krzyś przerzucił się na Janine, więc raczej nie ma to szans.
Trzy ostatnie kawałki to już ma się rozumieć, pitu-pitu totalne. Nic specjalnego się tu nie dzieje, piosenki se lecą, jest jak było.
Nagrał więc Chris płytę słabą i wtórną, z ledwo dwoma dobrymi i dwoma przyzwoitymi kawałkami. O reszcie wszyscy pewnie zapomną. I raczej wracać będziemy do „różowego”, a na kocnertach spiewać będziemy kawałki z „żółtego”, przy nowościach zaś potupiemy sobie nóżką i popatrzymy na Janine bez wyrzutów sumienia, że nie skupiamy się w pełni na muzyce i coś nam umyka.
Ciekawe tylko jaka przyszłość przed Chrisem? Się zobaczy, dajcie znać jak było w Jarocinie, bo nas raczej nie będzie.